wtorek, 9 kwietnia 2013

W drodze

Wstałam, otrzepałam się ze śniegu, przestałam myśleć o sensie i ruszyłam. Nie unikam już towarzystwa, ale mocno dystansuję się jeśli zdarzy mi się napotkać jakiegoś zwierzaka. Nie zmuszam się do niczego. Głuchnę na zadawane mi pytania jeśli nie mam ochoty na nie odpowiadać. Robię co chcę. Ignoruję zaproszenia do zboczenia z drogi, którą sobie obrałam, czasami tylko pozwalając napotkanym zwierzakom skusić mnie na chwilowy postój i jakieś małe co nieco. Jestem uprzejma i przyjacielska, ale jeśli postój się przedłuża zaczynam się niecierpliwić, przebierać łapami zasypując śniegiem tak starannie urządzony piknik, co wywołuje ogólne zirytowanie. Przeważnie przetrzymuję do momentu kiedy wspólnie stwierdzamy, że czas się rozstać, ale bywa, że dziękuję za wszystko i odchodzę tłumacząc, że tak będzie lepiej, bo po co się wzajemnie unieszczęśliwiać. Nie odwracam się za siebie.

Jestem rozumnym Misiem, ale nie potrafię na dłuższą metę niezauważenie działać niezgodnie z tym co czuję. Słaby ze mnie aktor. Mój rozum często walczy z tym co czuję. Bywa, że jedno drugiemu przybija piątkę. Zdarza się też, że rozum nie daje rady, a uczucia są tym, które go podszczypują i dopingują. Niezmiennie jednak serce jest górą i do niego należy ostateczna decyzja w sprawach najwyższej rangi, bo do tych nieważnych odnosi się pretensjonalnie, rzuca jak ochłap rozumowi.

Rozum i serce idą teraz równolegle. Każde swoją drogą, od czasu do czasu próbując zbić się nawzajem z tropu. Podszywając się pod siebie nawzajem. Krzyżując sobie szlaki. 
Wiem dokąd zmierzam. Wiem, ale nie wiem. Postanowiłam odganiać wszelkie wątpliwości i strach. Nie dopuszczam się do analizowania. Sunę przez śnieg wierząc, że w końcu dotrę... dotrę tam gdzie muszę, chcę dotrzeć. W końcu znajdę to miejsce w czasie, gdy po długiej samotnej podróży odpowiem sobie na większość dręczących mnie pytań. To będzie to miejsce. To podpowiadają i rozum, i serce. 
Ale... 
Gdy zobaczy się na własne oczy sens swego istnienia, nagle wracają siły i chęci do tej długiej wędrówki. Ta śnieżka, którą oberwałam była jak przebudzenie z długiego zimowego snu, gdy wszystko jest znajome, a jednocześnie zupełnie nowe.
Serce bywa zdrajcą, konspirującym przeciwko wszystkim i wszystkiemu. I tak łapie mnie w szyi skurcz, i boli, i karci od ciągłego spoglądam na górę, na której stoi moje odbicie, do którego macham nieprzerwanie, choć niepewnie i niezgrabnie. Czasami jakby od niechcenia odmachuje, to się uśmiechnie... Z jednej strony cieszę się ogromnie, z drugiej równie ogromnie tęsknię do ziszczenia scenariuszy, które napisałam w głowie, wgapiając się w ruch swoich łap rytmicznie przedzierających się przez śnieg w poszukiwaniu celu. Radość zastępuje smutek i rozczarowanie. Wzdycham z rezygnacją. Po raz kolejny upatrzyłam sobie to co nieosiągalne. Najpierw Gwiazda Polarna, Grzybiarz, a teraz to...
Próbując rozluźnić kark, szukam pocieszenia w tym co pokazuje Niebo. W końcu z chrupotem kości kieruję głowę w przeciwną stronę. Czekam na ulgę i znowu... Tak w kółko. 

Czy uczuciowość jest zła? Cóż... na zaśnieżonym prawie-pustkowiu jest zbędna. Od dużego, groźnego Niedźwiedzia oczekuje się myślenia strategicznego, nastawionego na przetrwanie. A co jeśli taki duży, groźny Niedźwiedź może przetrwać tylko dzięki drugiemu takiemu samemu... Jeśli samotne życie pozbawione jest dla niego sensu? I wcale nie chodzi o przedłużenie gatunku, a wręcz przeciwnie - o egoistyczne tu i teraz? Bo po co przedłużać gatunek dla samego przedłużenia i na dodatek brać odpowiedzialność za cierpienia, kolejnych pokoleń Misiów, których sama doświadczam?

Czy chodziło o Wilka i inne zwierzaki, czy Gwiazdę Polarną, czy wreszcie o Grzybiarza, zawsze kierowałam się tym co czuję. W większości kończyło się na moją niekorzyść. Upokorzenie, porzucenie... Nauczona porażkami staram się ignorować uczucia, które prędzej czy później i tak wygrają. Prędzej czy później i tak wszystko zepsuję. Tylko... zawsze miałam do czynienia z innymi sobie. Teraz patrzę na Misia. Opierać się unikając porażki czy zaryzykować i zdecydować się na coś więcej niż wyuczone falowanie łapą...? 
Opieram się bo... mogę skakać, warczeć na całe gardło, błagać Niebo o śniegi, o śnieżyce... Tylko co to da? Choć tak wiele mamy wspólnego, różni nas odległość i perspektywa patrzenia na Świat. Zanim dotrę na górę, on może z niej już zejść... Nie chcę uprzedzać wypadków, działać wbrew naturze. Musimy żyć według własnego zegara... 
Ale co jeśli to jedyny Miś? A co jeśli to tylko bałwan, którego ktoś ulepił, a ja tylko widzę to co chcę widzieć? Może powinnam cisnąć śnieżką żeby sprawdzić, wywołać reakcję lub obnażyć jej brak? Nie wiem.
Póki co idę dalej powtarzając sobie te pytania jak mantrę. Myślę, że przyjdzie czas gdy postanowię co jest w tej sytuacji właściwe, albo coś zdecyduje za mnie. Może ten Miś, który pojawia się i znika z mojego horyzontu jak światło latarni. A może przyjdzie czas, że światło zniknie i znowu zostanę sama bez tych wszystkich pytań na głowie. Cóż... Idę. Starając się patrzeć przed siebie.