niedziela, 12 maja 2013

Durny Misiu...



Miś jest zły. 


Mam już dosyć zagubienia, dezorientacji. Oficjalnie się poddaję, rezygnuję. Tym razem będę trochę mądrzejszym Misiem i wycofam się z tego co od początku skazane jest na klęskę. Chcę zacząć cieszyć się tym gdzie jestem, bo od kiedy tu trafiłam po tej trudnej i męczącej podróży, patrzę, ale nie widzę. Dostrzegam jedynie ten jeden, majaczący gdzieś na horyzoncie punkt, tę moją latarnię, której celem powinna być pomoc... dzięki niej miałam się nie zgubić w swej wędrówce. 
Zgubiła mnie. Zgubiłam się w niej. Sama jestem sobie winna. Zapomniałam się trochę. Mój błąd. Zawsze podążałam za czymś ślepnąć na wszystko w okół. A ja nie chcę przecież pielgrzymować do miejsc, które nie istnieją. Chcę Misia, który spotka się ze mną w połowie drogi, któremu będę mogła ofiarować trochę bezinteresownej miłości przelewającej się we mnie z chlupotem. W zamian potrzeba mi jedynie życzliwego uśmiechu i podrapania za uszkiem. Misie są niezależnymi samotnikami. Nie chcę więc ani być zmuszana do śledzenia czyichś kroków, ani czuć na ramieniu oddechu kogoś śledzącego moje. Potrzebuję jedynie dać komuś trochę tego ciepła i wiedzieć, że nie zostanie wyrzucone gdy tylko odwrócę głowę. 

Każę więc sobie widzieć. Posiedzę teraz trochę w miejscu żeby odpocząć od ogłuszającego chlupotu, a potem ruszę gdzieś nie mając celu, mając tylko i aż drogę.
Koniec.

piątek, 3 maja 2013

Czuj czuj czuwaj

Odrętwiałam. Zdrętwiałam. Leżę na wznak po nos w śniegu. Czuję od czasu do czasu jak słońce drapie mnie w nozdrza. Czuję powiew wiatru. 
To wszystko co czuję. Jedyne co czuję.

W sumie dobrze. Gdy odczuwa się tak mocno jak Misie, takie hibernacje są potrzebne, inaczej mogłoby się to źle skończyć. Mokra poduszka wlewa się do uszka... i wypłynie drugim.
Mam czas żeby swobodnie pooddychać, posłuchać świstu powietrza wędrującego w tę i z powrotem, zapomnieć o wszystkim co za i przede mną. Nie myśleć.
To nie obojętność czy rezygnacja tylko odpoczynek po ciężkiej walce ze strachem i niepewnością. 
Muszę nauczyć się cierpliwości. Tu nie ma drogi na skróty. Nie da się iść szybciej niż pozwolą na to ruchy łap. Pędzę w swojej głowie, ale nie przybliży mnie do celu, a jedynie zmąci mój spokój. 
Powoli Misiu. Wszystko w swoim czasie.

wtorek, 9 kwietnia 2013

W drodze

Wstałam, otrzepałam się ze śniegu, przestałam myśleć o sensie i ruszyłam. Nie unikam już towarzystwa, ale mocno dystansuję się jeśli zdarzy mi się napotkać jakiegoś zwierzaka. Nie zmuszam się do niczego. Głuchnę na zadawane mi pytania jeśli nie mam ochoty na nie odpowiadać. Robię co chcę. Ignoruję zaproszenia do zboczenia z drogi, którą sobie obrałam, czasami tylko pozwalając napotkanym zwierzakom skusić mnie na chwilowy postój i jakieś małe co nieco. Jestem uprzejma i przyjacielska, ale jeśli postój się przedłuża zaczynam się niecierpliwić, przebierać łapami zasypując śniegiem tak starannie urządzony piknik, co wywołuje ogólne zirytowanie. Przeważnie przetrzymuję do momentu kiedy wspólnie stwierdzamy, że czas się rozstać, ale bywa, że dziękuję za wszystko i odchodzę tłumacząc, że tak będzie lepiej, bo po co się wzajemnie unieszczęśliwiać. Nie odwracam się za siebie.

Jestem rozumnym Misiem, ale nie potrafię na dłuższą metę niezauważenie działać niezgodnie z tym co czuję. Słaby ze mnie aktor. Mój rozum często walczy z tym co czuję. Bywa, że jedno drugiemu przybija piątkę. Zdarza się też, że rozum nie daje rady, a uczucia są tym, które go podszczypują i dopingują. Niezmiennie jednak serce jest górą i do niego należy ostateczna decyzja w sprawach najwyższej rangi, bo do tych nieważnych odnosi się pretensjonalnie, rzuca jak ochłap rozumowi.

Rozum i serce idą teraz równolegle. Każde swoją drogą, od czasu do czasu próbując zbić się nawzajem z tropu. Podszywając się pod siebie nawzajem. Krzyżując sobie szlaki. 
Wiem dokąd zmierzam. Wiem, ale nie wiem. Postanowiłam odganiać wszelkie wątpliwości i strach. Nie dopuszczam się do analizowania. Sunę przez śnieg wierząc, że w końcu dotrę... dotrę tam gdzie muszę, chcę dotrzeć. W końcu znajdę to miejsce w czasie, gdy po długiej samotnej podróży odpowiem sobie na większość dręczących mnie pytań. To będzie to miejsce. To podpowiadają i rozum, i serce. 
Ale... 
Gdy zobaczy się na własne oczy sens swego istnienia, nagle wracają siły i chęci do tej długiej wędrówki. Ta śnieżka, którą oberwałam była jak przebudzenie z długiego zimowego snu, gdy wszystko jest znajome, a jednocześnie zupełnie nowe.
Serce bywa zdrajcą, konspirującym przeciwko wszystkim i wszystkiemu. I tak łapie mnie w szyi skurcz, i boli, i karci od ciągłego spoglądam na górę, na której stoi moje odbicie, do którego macham nieprzerwanie, choć niepewnie i niezgrabnie. Czasami jakby od niechcenia odmachuje, to się uśmiechnie... Z jednej strony cieszę się ogromnie, z drugiej równie ogromnie tęsknię do ziszczenia scenariuszy, które napisałam w głowie, wgapiając się w ruch swoich łap rytmicznie przedzierających się przez śnieg w poszukiwaniu celu. Radość zastępuje smutek i rozczarowanie. Wzdycham z rezygnacją. Po raz kolejny upatrzyłam sobie to co nieosiągalne. Najpierw Gwiazda Polarna, Grzybiarz, a teraz to...
Próbując rozluźnić kark, szukam pocieszenia w tym co pokazuje Niebo. W końcu z chrupotem kości kieruję głowę w przeciwną stronę. Czekam na ulgę i znowu... Tak w kółko. 

Czy uczuciowość jest zła? Cóż... na zaśnieżonym prawie-pustkowiu jest zbędna. Od dużego, groźnego Niedźwiedzia oczekuje się myślenia strategicznego, nastawionego na przetrwanie. A co jeśli taki duży, groźny Niedźwiedź może przetrwać tylko dzięki drugiemu takiemu samemu... Jeśli samotne życie pozbawione jest dla niego sensu? I wcale nie chodzi o przedłużenie gatunku, a wręcz przeciwnie - o egoistyczne tu i teraz? Bo po co przedłużać gatunek dla samego przedłużenia i na dodatek brać odpowiedzialność za cierpienia, kolejnych pokoleń Misiów, których sama doświadczam?

Czy chodziło o Wilka i inne zwierzaki, czy Gwiazdę Polarną, czy wreszcie o Grzybiarza, zawsze kierowałam się tym co czuję. W większości kończyło się na moją niekorzyść. Upokorzenie, porzucenie... Nauczona porażkami staram się ignorować uczucia, które prędzej czy później i tak wygrają. Prędzej czy później i tak wszystko zepsuję. Tylko... zawsze miałam do czynienia z innymi sobie. Teraz patrzę na Misia. Opierać się unikając porażki czy zaryzykować i zdecydować się na coś więcej niż wyuczone falowanie łapą...? 
Opieram się bo... mogę skakać, warczeć na całe gardło, błagać Niebo o śniegi, o śnieżyce... Tylko co to da? Choć tak wiele mamy wspólnego, różni nas odległość i perspektywa patrzenia na Świat. Zanim dotrę na górę, on może z niej już zejść... Nie chcę uprzedzać wypadków, działać wbrew naturze. Musimy żyć według własnego zegara... 
Ale co jeśli to jedyny Miś? A co jeśli to tylko bałwan, którego ktoś ulepił, a ja tylko widzę to co chcę widzieć? Może powinnam cisnąć śnieżką żeby sprawdzić, wywołać reakcję lub obnażyć jej brak? Nie wiem.
Póki co idę dalej powtarzając sobie te pytania jak mantrę. Myślę, że przyjdzie czas gdy postanowię co jest w tej sytuacji właściwe, albo coś zdecyduje za mnie. Może ten Miś, który pojawia się i znika z mojego horyzontu jak światło latarni. A może przyjdzie czas, że światło zniknie i znowu zostanę sama bez tych wszystkich pytań na głowie. Cóż... Idę. Starając się patrzeć przed siebie.

środa, 27 marca 2013

NieBoNie

Wygnałam się na pustkowie. 
Leżę na wznak i rozmawiam z niebem. Opowiadam mu o wątpliwościach, o pragnieniach. Wpatruję się szukając jakiejś reakcji. Opowiadam żarty, z których sama się śmieję. Płaczę i krzyczę błagając o gwiazdkę. Mokrymi oczami patrzę nie widząc i milczę wymownie wyobrażając sobie jak karcąco ciska we mnie kometą. Obrażona wstaję, sunę z opuszczoną głową przez puch śniegu kawałek dalej. Gdy zdaję sobie sprawę z tego jak pozbawione jest to sensu kładę się znowu, w innym miejscu i nieśmiało zaczepiam niebo. Próbuję oszukiwać się, że to nie to samo, że to może mi odpowie. I tak w kółko.
Czuję się jednocześnie samotna i przytłoczona ogromem tego śniegu. Czasami zdarza mi się dojrzeć bielaka czy leminga. Staję z radości na tylnych łapach po czym zaczynam biec z całych sił w ich stronę. Już mam wydać z siebie ryk, już mam machać, gdy głos staje mi w gardle, a łapa zatrzymuje się w powietrzu. Freeze!

Padam jak kłoda i chcę zniknąć. Zaciskam oczy, próbuję rozpłynąć się w śniegu. Błagam Aurorę bym stała się śniegiem. Leżę tak całymi dniami bojąc się, że jak tylko się poruszę taki zająć czy inny leming podbiegnie i zacznie pytać. Na myśl o tym doceniam rozmowy z niebem, które jest dla mnie i tylko dla mnie. Jako jedyne naprawdę słucha nie udając jedynie zainteresowania. Tak przynajmniej postanowiłam. ż... nie ma nic do gadania.

czwartek, 28 lutego 2013

MIŚa MIŚę Chce


Wygląda na to, że jednak zawiódł mnie mój nos. Okazuje się, że cały czas byłam na południu. Hah. Nie mam pojęcia jak się tam znalazłam, ale już wiem dlaczego nie spotkałam na swojej drodze żadnego Misia, za to multum pingwinów. I Grzybiarza. Miś i Grzybiarz. Oj durny Misiu, co Ty sobie myślałeś...
Pozostała mi blizna. Sierść odrosła, ale długo nie czułam jakby była częścią mnie. Dotykałam jej czasami, starając się przeczesać ją paluchami, ale była szorstka, twarda i ostra. To naturalna kolej rzeczy, zabieg mający chronić przed kolejnymi próbami pozbycia mnie tego skrawka, który choć sam tak niewielki, pozwala przetrwać.
Odzyskałam go.

Była to bardzo długa droga. Długa i trudna. Bliska byłam śmierci. Dryfowanie na kawałku lodu wymagało ode mnie więcej wysiłku niż sądziłam... Objadałam się przed tą wyprawą i maksymalnie oszczędzałam siły. Do tego stopnia, że nie ruszyłam łapą - poprosiłam o pomoc Pingwiny. Latały między dziurą w lodzie, a dziurą w śniegu, którą sobie wykopałam, karmiąc mnie wszystkim co udało im się znaleźć. Nie doceniałam Pingwinów. Leżałam na wznak, żułam i gapiąc się w niebo malowałam na nim w wyobraźni obrazy jak to będzie kiedy już dopłynę. W drodze niestety mimo to nie starczyło mi sił. Zboczyłam z drogi i nie potrafiłam wrócić. Byłam totalnie zrezygnowana i pogodzona z porażką. Na szczęście spotkałam równie zagubionego, misiowatego.

Dryfował na kawałku lodu tak jak ja. Bez celu. Obojętny, odrobinę zagubiony. Choć jego sierść była ciemna dostrzegłam na jego piersi coś znajomego. Przeżył to co ja. Niedźwiedź Brunatny. Zaopiekował się mną. Zaopiekowałam się nim. Temperatura w miejsce, w którym przyszło nam się schronić była dla niego za niska. Po tym poznałam, że cel jest bliżej niż sądziłam. Nie był przyzwyczajony do tak niskich temperatur, więc początkowo często musiałam pocierać jego skórę łapami. Godzinami mogliśmy leżeć jedząc czekoladę i robiąc niedźwiedzie na śniegu, którego nie było. Z upływem czasu robiło mu się co raz zimniej i nawet pocieranie nie pomagało. Lgnął do mnie, szukał pretekstu. Niuchał w mojej sierści, drapał i czyścił moje futro z resztek czekolady. Odwdzięczałam się tym samym. Kiedy zobaczyłam po raz pierwszy jak trzęsie się z zimna wiedziałam, że pocieranie nie wystarczy. Przytuliłam go. Mogłam mu zaufać po pierwsze dlatego, że też był Misiem, po drugie dlatego, że wie jak boli ubytek sierści. W końcu znalazłam kogoś kto był w stanie całkowicie mnie objąć. Choć było nam cieplej dały znać o sobie nasze blizny. Wbijaliśmy sobie nawzajem ostre kolce, które porosły nasze piersi. Próbowaliśmy to ignorować, ale z czasem odsunęło nas to od siebie. Nie chcieliśmy znowu czuć tego bólu, który przypominał mi o Kolesiu z Szarfą, a jemu... Starałam się go ogrzać na różne sposoby. Wiedziałam jednak, że w pewnym momencie to nie wystarczy i odejdzie. Odeszłam pierwsza. Wiedziałam, że nie chce płynąć w stronę gdzie będzie jeszcze zimniej, więc odpłynęłam bez słowa. Dojrzałam tylko jego zdezorientowany wzrok, gdy się zorientował, a ja byłam już daleko od brzegu. I tak zbyt długo to wszystko trwało.

W każdym razie teraz już dotarłam i wiem, że jestem na swoim miejscu. Z początku byłam zagubiona, nie mogłam się odnaleźć. Brak pingwinów i innych znanych mi zwierzaków, za to inne, które patrzyły na mnie z ogromnym znakiem zapytania. Uśmiechałam się, chciałam jakoś zdobyć ich sympatię, ale nawet gdy mi się udało cały czas czułam się gdzieś obok. Zaczęłam wątpić... rozważałam powrót.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam swoje odbicie. Był daleko, ale mój nos go wyczuł. No i ta śnieżka, którą oberwałam. Ma niezły zamach skoro doleciała z tak daleka. Niedźwiedź Polarny. Coś we mnie odżyło, uśmiechnęłam się do siebie. Nie wiem czy to dojrzał, ale do niego też. Pomachałam. Odmachał. Poczułam ulgę, ale blizna przypomniała o sobie. Pogłaskałam ją dając znak, że pamiętam i nie popełnię znów tego samego błędu. Wiem, że tu zostanę. Wiem, że będę samotna, ale wiem też, że tu mam szanse znaleźć to czego szukam. Więc tak sobie sunę przez śnieg, od czasu do czasu wchodząc na jakąś napotkaną górę i patrzę na tego Misia żyjącego sobie gdzieś w oddali. Skoro jest jeden może jest i drugi. I trzeci, i czwarty. A nawet jeśli nie, to choć prawdopodobnie nasze drogi nigdy się nie przetną, łatwiej jest przetrwać tę samotność wiedząc, że ktoś dzieli ją ze mną.
No i jest komu od czasu do czasu pomachać.

wtorek, 16 sierpnia 2011

jabłecznik łuh!

Marzy mi się. Marzy by pluszowy Teddy Bear zamienił się w Niedźwiedzia z krwi i kości. Z bagażem sierści. Milami wydreptanych ścieżek za sobą. Ze świadomością miśtestwa.

Teddy Bear to były Niedźwiedź. Wypatroszony, wypchany pluszem i zaszyty. Na zewnątrz stwarza pozory. Czasami też jakaś niedopatroszona żywa tkanka objawi się błyskiem w oku, lub ruchem.
Teddy Bear to plusz. Plusz nie czuje.

A ja jestem Niedźwiedziem. Misiem Polarnym. Całym Światem.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Matilda's Dream

Miś szczęśliwy to Miś beztroski, a beztroska objawia się obniżonym poziomem analizy, rozmyślania... nie w głowie Misiowi pisanie. Miś robi wtedy głupie kawały pingwinom, tarza się i robi niedźwiedzie polarne na śniegu, rzuca śnieżkami w każdego kogo spotka na swojej drodze (jak nikogo nie spotka to rzuca w siebie), ślizga się na lodzie, no i curling Pingwinami!!! Ale najważniejsze, najbardziej spektakularne... Stanowisko Obserwacyjne. Skończone. W końcu. Ale po co ono? Ano... Czasami z Wilkiem, gdy mamy dobry humor, robimy reszcie kawały (jak już wspomniałam). Naszym najbardziej spektakularnym i zarazem wrednym, jest wrzucanie żyjącym pod lodem istotkom tony aspiryny. Uciekają wtedy jak ugryzione bo myślą, że to podwodne bomby. Zawsze chcieliśmy móc z Wilkiem podziwiać ten ruch przez lód, z góry. Tak jakby obserwować ruch krwinek w żyłach, przez bardzo cienką, jasną skórę... Ten kawał zawsze zostawiamy na koniec i gdy już zwierzaki pod lodem orientują się, że to znowu my, suniemy po lodzie pod naszą ulubioną górę lodową i gapimy się na zorzę polarną. Tym razem nasze marzenie się spełni. Oby tylko Ci na dole znowu dali się nabrać. Zrobimy to w dzień gdy będę opuszczać Biegun. Taki rodzaj pożegnania. Wilk bardzo to przeżywa, ale rozumie. Tak bardzo się cieszę. Budowa tak mnie pochłonęła, że zapomniałam totalnie o tym by jeść, więc już nie obawiam się o to, że lód mnie nie utrzyma. Słońce świeci, nagi skrawek skóry na lewej piersi prawie zarósł. Czasami jak mocniej zawieje to czuję chłód, ale nie rozprasza mnie to już tak bardzo. Taki tam... chłodzik. Już nigdy nie dam się przytulić żadnemu niefutrzanemu. Misie i inne zwierzęta posiadające futro nigdy nie wpadłyby na to żeby wyrwać pęczek innemu, bo wiedzą jak nieprzyjemne jest to w skutkach. Brrr.
Mam nadzieję, że na przeciwległym Biegunie nikt nie wpadł na to żeby przebrać się za Misia... czy nie daj Auroro - ktoś handluje futrami. Uuuuu...

(bałwankowy link)


wtorek, 7 czerwca 2011

Misia boli. Miś jest chory. Miś się boi?
Misia boli. Miś jest chory. Miś opada z sił.
Miś jest wyczerpany.
Miś nie trawi czekolady. Misia mdli.
Miś chce spać.
Czy to jawa czy to sen? Mis już nie wie.
Miś nie myśli. Miś już nie chce. Miś już nie może.

Miś miśę śni.

wtorek, 31 maja 2011

Majaczenia.

Skoro Pingwiny są tu na Północy, daleko od swego środowiska naturalnego, to może nie prawdą jest, że jestem jedynym Misiem. Może reszta jest na Biegunie tam na dole?
9 miesięcy, niczym śnieżynka puszczona wsiuuu.. z górki, myśl ta rosła i rosła, aż wypełniła mi głowę po cebulki sierści. Bolało.
Topniała. Wypłynęła uszami. Teraz tak mi w głowie słonecznie i wietrznie. Czysto. I rozsądnie.
Bez lodów, bez ubytków w sierści, bez czekolady. Może tam czeka mnie nowe życie - trzeba dobrze wyglądać. Wsiądę na kawałek lodu i podryfuje... Długa to droga będzie i samotna. Ale jeśli jest tam chociaż jeden Miś, nie lubiący czekolady ani lodów, chudy i arogancki, stawiający krok w tył gdy robię krok w przód, to nie zmienia faktu, że jest Misiem. Zawsze lepiej mieć go gdzieś w pobliżu niż nie mieć w ogóle.

Ciężkie życie Misia gdy Pingwinie barki za małe, by udźwignąć ten ogrom miłości. Miejmy nadzieję, że moja tratwa utrzyma. Aż dopłynę.
Bo z miłością trzeba cierpliwie.

Miałeś na sobie futro z Niedźwiedzia Polarnego człowieku, które grzało serce. Wybrałeś dźwięk dziesiątek skrzydeł - szyj teraz cienki, tłusty kapok z Pingwinów. Szwy szybko pójdą, mróz nie odpuści.
I spójrz na ten żałosny widok w lustrze.