czwartek, 28 lutego 2013

MIŚa MIŚę Chce


Wygląda na to, że jednak zawiódł mnie mój nos. Okazuje się, że cały czas byłam na południu. Hah. Nie mam pojęcia jak się tam znalazłam, ale już wiem dlaczego nie spotkałam na swojej drodze żadnego Misia, za to multum pingwinów. I Grzybiarza. Miś i Grzybiarz. Oj durny Misiu, co Ty sobie myślałeś...
Pozostała mi blizna. Sierść odrosła, ale długo nie czułam jakby była częścią mnie. Dotykałam jej czasami, starając się przeczesać ją paluchami, ale była szorstka, twarda i ostra. To naturalna kolej rzeczy, zabieg mający chronić przed kolejnymi próbami pozbycia mnie tego skrawka, który choć sam tak niewielki, pozwala przetrwać.
Odzyskałam go.

Była to bardzo długa droga. Długa i trudna. Bliska byłam śmierci. Dryfowanie na kawałku lodu wymagało ode mnie więcej wysiłku niż sądziłam... Objadałam się przed tą wyprawą i maksymalnie oszczędzałam siły. Do tego stopnia, że nie ruszyłam łapą - poprosiłam o pomoc Pingwiny. Latały między dziurą w lodzie, a dziurą w śniegu, którą sobie wykopałam, karmiąc mnie wszystkim co udało im się znaleźć. Nie doceniałam Pingwinów. Leżałam na wznak, żułam i gapiąc się w niebo malowałam na nim w wyobraźni obrazy jak to będzie kiedy już dopłynę. W drodze niestety mimo to nie starczyło mi sił. Zboczyłam z drogi i nie potrafiłam wrócić. Byłam totalnie zrezygnowana i pogodzona z porażką. Na szczęście spotkałam równie zagubionego, misiowatego.

Dryfował na kawałku lodu tak jak ja. Bez celu. Obojętny, odrobinę zagubiony. Choć jego sierść była ciemna dostrzegłam na jego piersi coś znajomego. Przeżył to co ja. Niedźwiedź Brunatny. Zaopiekował się mną. Zaopiekowałam się nim. Temperatura w miejsce, w którym przyszło nam się schronić była dla niego za niska. Po tym poznałam, że cel jest bliżej niż sądziłam. Nie był przyzwyczajony do tak niskich temperatur, więc początkowo często musiałam pocierać jego skórę łapami. Godzinami mogliśmy leżeć jedząc czekoladę i robiąc niedźwiedzie na śniegu, którego nie było. Z upływem czasu robiło mu się co raz zimniej i nawet pocieranie nie pomagało. Lgnął do mnie, szukał pretekstu. Niuchał w mojej sierści, drapał i czyścił moje futro z resztek czekolady. Odwdzięczałam się tym samym. Kiedy zobaczyłam po raz pierwszy jak trzęsie się z zimna wiedziałam, że pocieranie nie wystarczy. Przytuliłam go. Mogłam mu zaufać po pierwsze dlatego, że też był Misiem, po drugie dlatego, że wie jak boli ubytek sierści. W końcu znalazłam kogoś kto był w stanie całkowicie mnie objąć. Choć było nam cieplej dały znać o sobie nasze blizny. Wbijaliśmy sobie nawzajem ostre kolce, które porosły nasze piersi. Próbowaliśmy to ignorować, ale z czasem odsunęło nas to od siebie. Nie chcieliśmy znowu czuć tego bólu, który przypominał mi o Kolesiu z Szarfą, a jemu... Starałam się go ogrzać na różne sposoby. Wiedziałam jednak, że w pewnym momencie to nie wystarczy i odejdzie. Odeszłam pierwsza. Wiedziałam, że nie chce płynąć w stronę gdzie będzie jeszcze zimniej, więc odpłynęłam bez słowa. Dojrzałam tylko jego zdezorientowany wzrok, gdy się zorientował, a ja byłam już daleko od brzegu. I tak zbyt długo to wszystko trwało.

W każdym razie teraz już dotarłam i wiem, że jestem na swoim miejscu. Z początku byłam zagubiona, nie mogłam się odnaleźć. Brak pingwinów i innych znanych mi zwierzaków, za to inne, które patrzyły na mnie z ogromnym znakiem zapytania. Uśmiechałam się, chciałam jakoś zdobyć ich sympatię, ale nawet gdy mi się udało cały czas czułam się gdzieś obok. Zaczęłam wątpić... rozważałam powrót.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam swoje odbicie. Był daleko, ale mój nos go wyczuł. No i ta śnieżka, którą oberwałam. Ma niezły zamach skoro doleciała z tak daleka. Niedźwiedź Polarny. Coś we mnie odżyło, uśmiechnęłam się do siebie. Nie wiem czy to dojrzał, ale do niego też. Pomachałam. Odmachał. Poczułam ulgę, ale blizna przypomniała o sobie. Pogłaskałam ją dając znak, że pamiętam i nie popełnię znów tego samego błędu. Wiem, że tu zostanę. Wiem, że będę samotna, ale wiem też, że tu mam szanse znaleźć to czego szukam. Więc tak sobie sunę przez śnieg, od czasu do czasu wchodząc na jakąś napotkaną górę i patrzę na tego Misia żyjącego sobie gdzieś w oddali. Skoro jest jeden może jest i drugi. I trzeci, i czwarty. A nawet jeśli nie, to choć prawdopodobnie nasze drogi nigdy się nie przetną, łatwiej jest przetrwać tę samotność wiedząc, że ktoś dzieli ją ze mną.
No i jest komu od czasu do czasu pomachać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz