wtorek, 16 sierpnia 2011
jabłecznik łuh!
poniedziałek, 4 lipca 2011
Matilda's Dream
niedziela, 19 czerwca 2011
wtorek, 7 czerwca 2011
wtorek, 31 maja 2011
Majaczenia.
sobota, 14 maja 2011
MI
środa, 11 maja 2011
poniedziałek, 18 kwietnia 2011
BORDERLINE
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Taliołap raz!
wtorek, 5 kwietnia 2011
zZzzZzz
sobota, 2 kwietnia 2011
Sru i fru.
poniedziałek, 28 marca 2011
Miś Etam.
czwartek, 17 marca 2011
+20 pkt. obłędu.
Burza przeszła, nie wyrządziła takich szkód jakich się spodziewałam… W zasadzie była całkiem niegroźna… Taka burza, która dużo muczy a mało mleka daje. W sumie nawet zleciała jak z płetwy strzelił bo wyobraźcie sobie, że nie wiedzieć skąd pojawił się towarzysz mej niedoli. Spotkaliśmy się całkiem przypadkiem. Bober [sic!]. Widywałam go już wcześniej jak sobie gdzieś tam przepływał spokojnie na kawałku lodu, wiosłując ogonem, ale nigdy nie zapuszczał się w nasze strony. Zresztą… Samo to budzi zdziwienie… No wyobraźcie sobie - Bober na środku Arktyki, dryfujący na kawałku mroźnego sytopianu. Hah! To dopiero historia! Ale wracając… Przez to globalne ocieplenie lód mu się pod nogami roztopił i musiał zeskoczyć na większy kawałek lodu czyli na ten mój Biegun. No i trafił nieszczęsny idealnie na burzę. Gdy nadeszła, przytuliliśmy się, żeby cieplej było i by nas nie zwiało. Schowaliśmy głowy pod siebie, tak, że pomiędzy naszymi brzuchami było wystarczająco przestrzeni byśmy mogli w spokoju porozmawiać, traktując nasze ciała jako namiot chroniący nas przed tym całym śnieżnym piekłem. Świetny wynalazek swoją drogą. Potrzeba matką… wynalazku? Tak to mówicie?
Dwie doby minęły mi jak kilka godzin. Całkiem przyjemny z niego gość. Nieszczęście łączy. Też ma zwierzak problem ze wzrokiem po zmroku, więc niejednokrotnie błąkał się po swoich okolicach nie mogąc trafić do domu. Posłuchał o Grzybiarzu, wyrwanym futrze i tym wszystkim. W końcu mogłam o tym komuś powiedzieć. Komuś zdystansowanemu, kto zaraz zniknie z mojego życia i nie będzie codziennie spoglądać na mnie przez pryzmat tego wszystkiego co z siebie wyrzuciłam. Przy nim mogłam pokazać Misia, który kryje się w tym Wielkim Białym Niedźwiedziu.
Jakoś mi teraz lepiej, ale jednocześnie… Odszedł i czuję niedosyt. Wylałam tylko kilka kropel swojego żalu, mam jeszcze dużo do powiedzenia. Do tego świst wiatru i śnieg wpadający do uszu sprawiły, że nie usłyszałam wszystkiego co mówił Bober, a i on też nie usłyszał wszystkiego co mówiłam ja. Może to i dobrze… Sama momentami siebie nie słyszałam, więc mogłam mówić dziwne rzeczy. Mróz jednak otumania umysł. Ale tak to przetrwaliśmy burzę pochłonięci sobą, nie wiedząc co dzieje się poza tym naszym futrzanym namiotem.
Jednak czuję pewien niesmak. Nie wiem z czego wynika… może z nieświeżego oddechu Bobera? Może z faktu, że pokazałam mu ten nagi fragment skóry na piersi… Obnażyłam się. Oj Misiu Misiu… od kiedy z Ciebie taki ekshibicjonista…
Chcę wrócić, ale jednocześnie przywykłam do stanu zagubienia. Zorza polarna, z żadnego innego miejsca, niż to, w którym obecnie jestem, nie wygląda piękniej. Nawet burze i ten mróz zaczęły sprawiać mi jakąś masochistyczną przyjemność. Czasami mam ochotę odwrócić się na pięcie i celowo iść w przeciwną stronę, tyle że tak czy tak w końcu trafię do domu. Różnica tylko w czasie mej wędrówki. Póki co siedzę i nie wiem co ze sobą zrobić. Wsadziłam prawą, tylną łapę w wydrapaną w lodzie dziurę i sprawdzam jak długo wytrzymam, kiedy stracę czucie. Czy ją wtedy wyjmę, czy już będzie mi tak wszystko jedno, że... no właśnie, a co jak jej nie wyjmę? Odpadnie? A może mróz przeszyje mnie całą i stanę się Królową Śniegu? Oj Misiu, Misiu... Co Ty wygadujesz...
No nic… w każdym razie jest co raz jaśniej. Jak przez mgłę, ale widzę już gdzie mniej więcej jestem. To co teraz dla mnie najważniejsze to trafić do domu uważając by się nie poślizgnąć. Zapomnieć o zimnie i wygonić nękające głowę myśli. Czasami tylko tak jak teraz pozwolę sobie wydrapać taką małą dziurkę, przysiąść na chwilę, napić się wody (Arctic) i podumać trochę, patrząc w powoli wyłaniający się horyzont. W końcu jak światło w tunelu, zobaczę wystający ponad niego szkielet stanowiska obserwacyjnego nad którym, mam nadzieję, mimo mojej nieobecności Wilk pracuje.
Hmmm... Bezsensu.
czwartek, 10 marca 2011
Neverending end.
Burza idzie. Boję się. Boję się bo jestem sama. Błąkam się wciąż w ciemnościach, nie śpię, mówię do siebie, powoli tracę zmysły. Powinnam być przyzwyczajona, przecież to nie pierwsze i nie ostatnia burza śnieżna w moim misim życiu. Jednak z każda kolejną jest co raz gorzej. Zamiast uczyć się jak poskromić żywioł, jak przeżyć, miotam się co raz bardziej, tracę orientację, kręcę w kółko i sama już nie wiem kim i gdzie jestem. Gwiazdy zaczynają znikać mi z pola widzenia. Nie wiem czy stoję, czy leżę, idę czy biegnę. Jestem w środku wszechświata, który kręci się w okół mnie. Czuję mdłości, bynajmniej od czekolady.
Nic nie wiem. Jest mi obojętne czy zamarznę i zostanie po mnie tylko niewielki wzgórek śniegu na środku Bieguna. Wole to niż dalsza niekończąca się wędrówka, która trwa od 4 miesięcy. Takie… neverending story.
Nie czuję łap. Mój oddech robi się co raz mniej widoczny. Kiedyś wyraźnie biały, teraz nie byłby wstanie ogrzać nawet mrówki. Mróz przeszył kości i zadomowił się tam na dobre. Ból niedługo zniknie i poczuję się jak balon wypełniony ciepłym powietrzem.
Chcę mieć to już za sobą, nawet jeśli będzie oznaczało to zniknięcie ostatniego Niedźwiedzia Polarnego… I tak już nikogo to nie obchodzi.
Czuję, że wydarzy się coś na co nie jestem w stanie się przygotować. To jedyne co jestem w stanie jeszcze czuć. Jestem przerażona.
Błagam… nie zniosę dłużej tego mrozu. Błagam.
Powietrze ma ten specyficzny zapach. Już niedługo... jakieś dwie doby. Położę się i poczekam. A może nie doczekam.
niedziela, 6 marca 2011
Ice ice baby.
sobota, 5 marca 2011
Ała.
To tak jakby mieć pyszną, mleczna czekoladę z orzechami, której sam widok sprawia przyjemność. Jeść kostkę po kostce, trzymając każdą jak najdłużej w ustach do momentu aż się rozpłynie, nie zapominając o rozgryzienu orzecha, którego smak dopełnia rozkosz, potwierdzoną mruknięciem "mmmm".
To tak jakby przestać jeść taką czekoladę w połowie, zawinąć ją z powrotem w papierek, porzucić na środku Grenlandii i odejść. Każda, nawet najlepsza, nawet szwajcarska czekolada straciłaby choć odrobinę poczucia własnej wartości. Takich rzeczy się nie robi.
Miś potrzebuje masażu.