czwartek, 10 marca 2011

Neverending end.

Burza idzie. Boję się. Boję się bo jestem sama. Błąkam się wciąż w ciemnościach, nie śpię, mówię do siebie, powoli tracę zmysły. Powinnam być przyzwyczajona, przecież to nie pierwsze i nie ostatnia burza śnieżna w moim misim życiu. Jednak z każda kolejną jest co raz gorzej. Zamiast uczyć się jak poskromić żywioł, jak przeżyć, miotam się co raz bardziej, tracę orientację, kręcę w kółko i sama już nie wiem kim i gdzie jestem. Gwiazdy zaczynają znikać mi z pola widzenia. Nie wiem czy stoję, czy leżę, idę czy biegnę. Jestem w środku wszechświata, który kręci się w okół mnie. Czuję mdłości, bynajmniej od czekolady.

Nic nie wiem. Jest mi obojętne czy zamarznę i zostanie po mnie tylko niewielki wzgórek śniegu na środku Bieguna. Wole to niż dalsza niekończąca się wędrówka, która trwa od 4 miesięcy. Takie… neverending story.

Nie czuję łap. Mój oddech robi się co raz mniej widoczny. Kiedyś wyraźnie biały, teraz nie byłby wstanie ogrzać nawet mrówki. Mróz przeszył kości i zadomowił się tam na dobre. Ból niedługo zniknie i poczuję się jak balon wypełniony ciepłym powietrzem.

Chcę mieć to już za sobą, nawet jeśli będzie oznaczało to zniknięcie ostatniego Niedźwiedzia Polarnego… I tak już nikogo to nie obchodzi.

Czuję, że wydarzy się coś na co nie jestem w stanie się przygotować. To jedyne co jestem w stanie jeszcze czuć. Jestem przerażona.


Błagam… nie zniosę dłużej tego mrozu. Błagam.


Powietrze ma ten specyficzny zapach. Już niedługo... jakieś dwie doby. Położę się i poczekam. A może nie doczekam.

1 komentarz:

  1. z całym szacunkiem dla dowolności interpretacji... co raz więcej "haha" - a myślałam, że to ja mam dziwne poczucie humoru.

    OdpowiedzUsuń