czwartek, 17 marca 2011

+20 pkt. obłędu.

Burza przeszła, nie wyrządziła takich szkód jakich się spodziewałam… W zasadzie była całkiem niegroźna… Taka burza, która dużo muczy a mało mleka daje. W sumie nawet zleciała jak z płetwy strzelił bo wyobraźcie sobie, że nie wiedzieć skąd pojawił się towarzysz mej niedoli. Spotkaliśmy się całkiem przypadkiem. Bober [sic!]. Widywałam go już wcześniej jak sobie gdzieś tam przepływał spokojnie na kawałku lodu, wiosłując ogonem, ale nigdy nie zapuszczał się w nasze strony. Zresztą… Samo to budzi zdziwienie… No wyobraźcie sobie - Bober na środku Arktyki, dryfujący na kawałku mroźnego sytopianu. Hah! To dopiero historia! Ale wracając… Przez to globalne ocieplenie lód mu się pod nogami roztopił i musiał zeskoczyć na większy kawałek lodu czyli na ten mój Biegun. No i trafił nieszczęsny idealnie na burzę. Gdy nadeszła, przytuliliśmy się, żeby cieplej było i by nas nie zwiało. Schowaliśmy głowy pod siebie, tak, że pomiędzy naszymi brzuchami było wystarczająco przestrzeni byśmy mogli w spokoju porozmawiać, traktując nasze ciała jako namiot chroniący nas przed tym całym śnieżnym piekłem. Świetny wynalazek swoją drogą. Potrzeba matką… wynalazku? Tak to mówicie?

Dwie doby minęły mi jak kilka godzin. Całkiem przyjemny z niego gość. Nieszczęście łączy. Też ma zwierzak problem ze wzrokiem po zmroku, więc niejednokrotnie błąkał się po swoich okolicach nie mogąc trafić do domu. Posłuchał o Grzybiarzu, wyrwanym futrze i tym wszystkim. W końcu mogłam o tym komuś powiedzieć. Komuś zdystansowanemu, kto zaraz zniknie z mojego życia i nie będzie codziennie spoglądać na mnie przez pryzmat tego wszystkiego co z siebie wyrzuciłam. Przy nim mogłam pokazać Misia, który kryje się w tym Wielkim Białym Niedźwiedziu.

Jakoś mi teraz lepiej, ale jednocześnie… Odszedł i czuję niedosyt. Wylałam tylko kilka kropel swojego żalu, mam jeszcze dużo do powiedzenia. Do tego świst wiatru i śnieg wpadający do uszu sprawiły, że nie usłyszałam wszystkiego co mówił Bober, a i on też nie usłyszał wszystkiego co mówiłam ja. Może to i dobrze… Sama momentami siebie nie słyszałam, więc mogłam mówić dziwne rzeczy. Mróz jednak otumania umysł. Ale tak to przetrwaliśmy burzę pochłonięci sobą, nie wiedząc co dzieje się poza tym naszym futrzanym namiotem.

Jednak czuję pewien niesmak. Nie wiem z czego wynika… może z nieświeżego oddechu Bobera? Może z faktu, że pokazałam mu ten nagi fragment skóry na piersi… Obnażyłam się. Oj Misiu Misiu… od kiedy z Ciebie taki ekshibicjonista…


Chcę wrócić, ale jednocześnie przywykłam do stanu zagubienia. Zorza polarna, z żadnego innego miejsca, niż to, w którym obecnie jestem, nie wygląda piękniej. Nawet burze i ten mróz zaczęły sprawiać mi jakąś masochistyczną przyjemność. Czasami mam ochotę odwrócić się na pięcie i celowo iść w przeciwną stronę, tyle że tak czy tak w końcu trafię do domu. Różnica tylko w czasie mej wędrówki. Póki co siedzę i nie wiem co ze sobą zrobić. Wsadziłam prawą, tylną łapę w wydrapaną w lodzie dziurę i sprawdzam jak długo wytrzymam, kiedy stracę czucie. Czy ją wtedy wyjmę, czy już będzie mi tak wszystko jedno, że... no właśnie, a co jak jej nie wyjmę? Odpadnie? A może mróz przeszyje mnie całą i stanę się Królową Śniegu? Oj Misiu, Misiu... Co Ty wygadujesz...

No nic… w każdym razie jest co raz jaśniej. Jak przez mgłę, ale widzę już gdzie mniej więcej jestem. To co teraz dla mnie najważniejsze to trafić do domu uważając by się nie poślizgnąć. Zapomnieć o zimnie i wygonić nękające głowę myśli. Czasami tylko tak jak teraz pozwolę sobie wydrapać taką małą dziurkę, przysiąść na chwilę, napić się wody (Arctic) i podumać trochę, patrząc w powoli wyłaniający się horyzont. W końcu jak światło w tunelu, zobaczę wystający ponad niego szkielet stanowiska obserwacyjnego nad którym, mam nadzieję, mimo mojej nieobecności Wilk pracuje.


Hmmm... Bezsensu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz